Reżyseria: Kodi Ramakrishna
Występują: Anushka Shetty, Sonu Sood,
Premiera: 16 stycznia
Czas trwania: 126 minut
Język: telugu
Dawno nie było nic telugowego, tylko ciągle to hindi i hindi. Zatem na dzisiaj przygotowałam recenzję tollywodzkiej megaprodukcji z Anushką Shetty w roli głównej, czyli Arundhati. Kto interesuje się tym, co w trawie piszczy i stara się być na bieżąco z planami twórców z Mumbaiu, słyszał na pewno o chęci nakręcenia remaku tego filmu. Kogo byście widzieli w roli silnej księżniczki. Przez pewien czas podawano informację według której odtwórczynią Arundhati miałaby być Kareena Kapoor. Sama nie wiem kogo widziałabym w tej kreacji. Może sama Anushka pokusiłaby się o powtórzenie występu z 2009 roku …? Poczekamy, zobaczymy. Arundhati miała swoją premierę trzy lata temu. Film został dobrze przyjęty zarówno przez krytyków, jak i samych widzów. W dużej mierze ze względu na efekty specjalne, które dla widza z Zachodu takie specjalne wcale nie są.

Tytułowa bohaterka to młoda dziewczyna z Hajdarabadu mająca niedługo wyjść za mąż. Tuż przed ślubem przyjeżdża do rodzinnej wsi, Gadwal. Arundhati jest potomkinią królowej – Jejammy. Kilkadzisiąt lat temu, kiedy krajem rządził ojciec księżniczki, jej siostra wyszła za mąż. Pasupathi był człowiekiem bez serca, nad życie ceniącym uciechy życia doczesnego. Pewnego dnia żądza doprowadziła go do popełnienia zbrodni, na oczach młodej, zaledwie kilkunastoletniej Arundhati (Jejammy). Po tym wydarzeniu siostra księżniczki popełniła samobójstwo, a sama Jejamma kazała pobić do nieprzytomności i zostawić Pasupathi’ego na pastwę losu. Od tej pory królestwem rządziła młoda królowa, a okres ten uznawany jest za złoty wiek. Do czasu kiedy okazuje się, że Pasupathi nie zginął, lecz przeżył i obmyśla plan zemsty …

Gatunkowo Arundhati można zaliczyć do horroru fantasy. Mamy tutaj duchy prezentujące się całkiem realistycznie, nawiedzonych przez demony mieszkańców Gadwal oraz przerażające motywy muzyczne. Chociaż jest to horror to ,niestety, nie zaskakuje, a co najważniejsze nie przeraża. Pomysł na scenariusz był i to bardzo ciekawy, który został w zupełności ziszczony. Kilka nieoczekiwanych, naprawdę straszliwych scen jest, lecz nadal nie za wiele – na palcach jednej ręki można zliczyć. Odniosłam wrażenie, że w niektórych wypadkach charakteryzacja również jest naciągana. Kiedy Arundhati jest w pokoju nagle pojawia się owładnięty mocą demona służący. I teraz … przypomnijcie sobie dziewczynkę z czarnymi, długimi włosami o bladym obliczu. Nawet teraz mam ciarki na ciele. Postać z The Ring – poznałam od razu i tak jak kiedyś, tak w tamtym momencie oblałam się zimnym potem. Tego japońskiego horroru do dzisiaj nie obejrzałam w całości, ale to taka dygresja tylko 😉 Sonu jako kompletny prymityw prezentuje się niczym człowiek, który co dopiero wyszedł z jaskini. Na początku filmu jest taki jak zawsze. Przystojny, wymuskany, po prostu idealna prezencja. Jakiś czas potem widzimy go obrośniętego, brudnego, jeszcze ten zdubbingowany, ochrypły i złowrogi głos. Zawsze gdy zwracał się do kobiety używał zwrotu Bommali (co znaczy śliczna). Efekty dźwiękowe i scenografia to dwie rzeczy, które w dużej mierze wpływają na odbiór tego akurat filmu.

Zdecydowanie lepiej oglądało mi się historię z Jejammą, niż tę z Arundhati. W pierwszej było jakby o wiele więcej ludzkiego pierwiastka. Poza tym jest ładniej, jaśniej, Jejamma ma piękne, tradycyjny stroje, a wnętrza aż kipią od nadmiaru złota. W drugiej ciągle ktoś straszy, ucieka przed duchami, ginie. O właśnie, propo tej śmierci, została ona przedstawiona baaardzo dosadnie. Nagle ktoś dostaje mieczem w głowę, krew rozbryzguje się na prawo, lewo, w górę i w dół. Dosłownie wszędzie. Zatem w co wrażliwszych obrzydzenie zwycięża i nie ma mowy o oglądaniu reszty tej całej jatki. Jeżeli dominuje strach to znaczy, że i scenografia się zmienia – robi się ciemno, kamera nie pokazuje już pałacu, ale ciemny las i mroczny fort.

Najmocniejszy punkt produkcji, prócz trzymającego w napięciu scenariusza, stanowi obsada. Główne postaci, Arundhati/Jejamma oraz Pasupathi. Chyba nikt lepiej nie mógł się wcielić w te role. Dlatego trochę martwi mnie wspomniany na początku remake. Arundhati spokojna, cicha, dziewczyna marząca o poślubieniu ukochanego mężczyzny. Jejamma natomiast silna, dominująca, władcza. Sonu zawsze mnie zachwyca, tak było  i tym razem. Świetnie wpasował się w rolę groźnego i opanowanego żądzą mężczyzny. Tych dwoje to absolutne gwiazdy Arundhati. Przez chwilę mamy też okazję przyjrzeć się nastoletniej wersji Jejammy. Myślałam, że Anushki nie przebije nikt w tym filmie, ale ta mała odwaliła pierwszorzędna robotę. Taka młoda, a charyzmy i talentu nie jeden starszy może jej pozazdrościć.

Soundtrack nie zawiera piosenek w zachodnim stylu, których obecnie jest pełno w każdym  nowym filmie. Twórcy postawili raczej na tradycyjne brzmienie i charakterystyczny wokal. Najbardziej spodobała mi się krótki song Jejamma, który później jeszcze wiele razy przewija się w filmie. Teledysk do niej też zrobił na mnie wrażenie – w skrócie skreślił i w pewien sposób scharakteryzował rządy nowej królowej, a także pokazał jaką miłością darzą ją poddani. Drugą jest Chandamama – piosenka zaręczynowa. Panna młoda, pan młody i ich rodziny, czyli wstęp do fabuły. Reszty nie pamiętam, a skoro nie pamiętam to w moim mniemaniu nie była warta szczególnej uwagi.

Arundhati całkiem zasłużenie jest uważana na południu za hit. Produkcja oparta na heroicznej walce dobra ze złem,   sprawiedliwości i karze za grzechy, która w końcu dosięgnie każdego. Nic dziwnego, że Bollywood marzy o swojej wersji, którą z pewnością bym obejrzała, ale wydaje mi się, że oryginały zawsze są lepsze od swoich następców. W takim wypadku nigdy nie obywa się bez porównań, a z nich, przeważnie obronną ręką, wychodzi wersja pierwotna. Dlatego, żebyście mogli dostrzec ewentualne różnice warto zapoznać się z telugową Arundhati, zanim Mumbai zaserwuje nam swój remake.

Udostępnij: