Reżyseria: Boban Samuel
Występują: Kunchacko Boban, Biju Menon, Niveda Thomas
Premiera: 17 stycznia
Czas trwania: 156 minut
Język: malajalam

W 1989 roku swoją premierę miała amerykańska komedia kryminalna, wyreżyserowana przez Neila Jordana (Wywiad z wampirem, Ondine) – We’re No Angels. W głównych rolach wystąpiły jedne z największych gwiazd Hollywood: Robert DeNiro (Ulice nędzy, Chłopcy z ferajny), Sean Penn (21 gramów, Obywatel Milk) oraz Demi Moor (Uwierz w ducha). Fabułę można streścić w jednym zdaniu – dwóch zbiegłych więźniów znajduje schronienie w klasztorze, udając poczciwych księży. Piszę o tym nie przypadkowo. Okazuje się bowiem, że Romans (Rzymianie) jest produkcją inspirowaną, tą właśnie komedią. To też z resztą tutaj widać. Nie chodzi mi o fabułę, ale styl. Całość jest prosta i nieco sztampowa, aczkolwiek dzięki inny realiom życia, naprawdę fajnie się to ogląda.

Wersja indyjska nie różni się za wiele od swego pierwowzoru. Dwóch więźniów napada na eskortujących ich do więzienia policjantów, a następnie ucieka. Przypadkiem znajdują schronienie w wiosce położonej na granicy Kerali i stanu Tamil Nadu. Miejscowa ludność bierze ich za, mających przybyć w tym samym czasie, nowych księży z Rzymu. Zbiegowie nie zaprzeczają, tym samym zgadzając się na tę farsę. Jakiś czas potem poznają tajemniczą historię, przez którą miejscowy kościół został zamknięty na wiele lat.
Nie ma co oceniać samego pomysłu, bo jak już wiemy, do nowatorskich on nie należy. Ktoś powie odgrzewany kotlet. Trochę tak. Jednak … ten odgrzewany kotlet może pochwalić się kilkoma dobrymi elementami. Po pierwsze Kunchacko Boban i Biju Menon. To ich film! Obaj się różnią w jakimś stopniu, ale i obu da się lubić. Okazuje się, że tak naprawdę są świetnymi chłopakami, którzy ciągną za sobą pewien bagaż doświadczeń. Ich wizerunkowi sprzyja też sytuacja, w jakiej się znaleźli. Zaś ona do normalnych nie należy. Nie codziennie bowiem dochodzi do takiej, bądź co bądź, komicznej zamiany ról. Jak w tej sytuacji poradzi sobie hinduista oraz chrześcijanin, który nigdy wcześniej nie był w kościele?
Niech nikogo też nie zmyli obecność pięknej dziewczyny, która pojawi się w pewnym momencie. Romansu tutaj nie uświadczymy. Jej pojawienie się ma na celu całkiem coś innego. Za jej pośrednictwem wyjaśnia się jedna z kluczowych kwestii, czyli pobudki jednego ze zbiegów. Niektórzy mogą żałować, że ta damsko-męska relacja jest taka pobieżna. Jakkolwiek, moim zdaniem, film na tym bardzo zyskuje, gdyż w w centrum nie są uczucia, a wartości i postawa człowieka, wobec określonych wydarzeń.
Ktoś, kogo na początku poznaje się jako zbira, zbiegłego więźnia, stosunkowo szybko  określa się jako tego złego. Wszak nie zawsze, ale jednak. Romans pokazuje, że człowiek, który zbłądził nie jest z gruntu zły. Ma uczucia, a jedyne czego czasami potrzebuje to bodźca do czynienia dobra. Nie wiadomo też, czy przemiana takiej postaci jest jedynie chwilowa, czy też długotrwała. Tu również tego nie wiemy.
Ten film to nie tylko komedia, polegająca na zamianie ról. W pewnej chwili, w opowieść wkrada się wątek zagadkowych śmierci duchownych, czy jak kto woli morderstw, osnutych aura tajemniczości. Mamy cmentarz pogrążony w mgle oraz snującą się po nim wieczorami postać, szczelnie owiniętą w szmaty.  Gdyby nie wspomniany wątek, byłoby trochę zbyt idyllicznie – mimo wszystko. A tak w efekcie nie dość, że zastanawiamy się jak skończą bohaterowie, to jeszcze po głowie krąży nam sekret skrywany w murach kościoła.
Chociaż wygląda to staromodnie i całość czerpie, ile wlezie ze starszych produkcji, to jest to film bardzo fajny. Nie wybitny, nie bardzo dobry, a dobry. Tak. W moim odczuciu Romans jest filmem ciekawym, dobrze zrobionym, wystarczająco intrygującym i momentami zabawnym. Jakby nie patrzeć w ostatnim czasie jest to jeden z niewielu filmów, do których prawdopodobnie jeszcze nie raz wrócę.
Udostępnij: