Reżyseria: Ashu Trikha
Występują: Vinod Khanna, Sunil Shetty
Premiera: 9 maja
Czas trwania: 145 minut
Język: hindi
Filmów o gangsterce, mafijnych bandach i lokalnych donach nakręcono mnóstwo. Zarówno Hollywood jak i indyjski przemysł może poszczycić się udanymi, bardziej lub mniej, produkcjami o stricte przestępcznym półświatku. Koyelaanchal stanowi kolejną propozycję z tego gatunku. Historia wyreżyserowana przez Ashu Trikha nie jest tak popularna jak pierwszorzędne Gangs of Wasseypur. Okej, bądźmy szczerzy… Produkcji, o której Wam dzisiaj opowiem nie można zaliczyć do znanych. Na IMDB.com film oceniło zaledwie 200 osób, a na naszym rodzimym Filmwebie tylko trzy. Mimo gwiazdorskiej obsady w postaci legendarnego veterana Vinoda Khanny oraz lubianego u nas Sunila Shetty’ego, coś nie po drodze widowni z Koyelaanchal. Czy słusznie?
Koyelanchaal to miasto w Biharze, które słynie z wydobycia węgla. Co za tym idzie – jest ono miejscem działalności lokalnych struktur mafijnych, kierowanych przez jednego człowieka zwanego Mistrzem (Vinod Khanna). Wykorzystywanie pracujących tam w kopalniach ludzi przeszło już do porządku dziennego. Każda próba walki z miejscowym reżimem duszona jest w zarodku. Zaś na tych, którzy odważyli się przeciwstawić spadają śmiertelne ciosy mściwego pomagiera Mistrza – Karuy. Zarówno policja jak i miejscowi urzędnicy znajdują się na usługach dona. W końcu słuchy o wydarzeniach z tego indyjskiego miasteczka dochodzą do stolicy. Władze rządowe decydują się wysłać do Koyelaanchal nowego, niezależnego komisarza (Sunil Shetty). Jego zadaniem będzie zaprowadzenie porządku, prawa i sprawiedliwości. Nim to jednak nastąpi będzie musiał rozprawić się z Mistrzem oraz jego wierną świtą wyznawców.
Ta historia miała ogromny potencjał. Ogromny… Z przykrością jednak stwierdzam, że kompletnie niewykorzystany. Z jednej strony miała nikłe szanse na zaprezentowanie czegoś świeżego. Czegoś, co mogłoby totalnie porwać widza. Z drugiej bohaterowie zostają zarysowani w tak dobry sposób, że oczekiwania rosną z każdą minutą. W efekcie wychodzi tylko poprawnie. Szału nie ma. Ot kolejna, zaledwie po łebkach, przedstawiona mafijna opowiastka. Ten film jest zbyt prosty, strywializowany. Brakuje w nim głębi. Wygląda to tak jakby twórcy zamiast skupić się na tym, aby zrobić bardzo dobry film, po prostu go zrobili.
Brutalność jaka przebija niemalże z każdej sceny – DOSŁOWNIE – bije po oczach. Krwawa scena goni kolejną – podobnie zabarwioną. Co rusz dochodzi do wybuchu agresji oraz przemocy. Wyraziści, negatywni bohaterowie przyćmiewają tych pozytywnych. Doskonały Vinod Khanna w roli Mistrza budzi respekt, a jednocześnie bliżej nieokreślony niepokój. Jest osobą silną, nieustępliwą, posiadającą jednak jakieś zasady. Tego, który wystąpił przeciw niemu chce tylko nastraszyć. W stosunku do swoich ludzi jest sprawiedliwy niczym ojciec. Za to, co dobre nagradza, ale za to, co idzie nie po jego myśli potrafi surowo ukarać. Doskonale obrazuje to relacja między nim a wiernym niczym pies – Karuą. Obserwacja tej zależności była naprawdę fascynująca. Sama postać wspomnianego Kaury niesamowita. Od początku do końca tajemnicza oraz pochmurna. Mimo tej całej złowrogiej otoczki, którą spowita jest jego postać, pojawiają się niezbyt nachalne (dlatego tak dobre) próby pokazania jego ludzkiego oblicza. Może właśnie dzięki temu patrzy się na Kaurę mniej surowszym, czy nie tak bardzo potępiającym wzrokiem.
Temat węgla, wykorzystywania robotników, czy zanieczyszczeń mających swe źródło z kopalni został potraktowany nieco po macoszemu. Całość zapowiadała się bardzo dobrze. Jednak dość szybko ogólna sytuacja społeczna została zepchnięta przez osobiste utarczki głównych bohaterów. Te, choć równie interesujące, nie były tym na co od początku liczyłam.
W ostatnim czasie Koyelaanchal to jeden z tych nielicznych filmów, które oceniłam bardzo wysoko. Po serii gniotów oraz głupawych, nic nie wnoszących produkcji ta pozycja była zaskakująco miłą odmianą. Zaznaczam od razu, że nie jest to tytuł z cyklu tych miłych, łatwych i przyjemnych, więc jeśli chętniej gustujecie w słodko-kolorowych (stricte bollywoodzkich) dziełach dajcie sobie spokój. Zaś jeśli zdecydujecie się skierować swoją uwagę na Koyelaanchal raczej nie powinniście tego żałować.
Zostaw komentarz