Reżyseria: Vijay Kumar Konda 
Występują: Nithiin, Nithya Menen, Isha Talwar 
Premiera: 19 kwietnia 
Czas trwania: 152 minuty
Język: telugu

Czasami zdarza się wybrać numer telefonu znajomego i skontaktować się z całkiem nieznaną osobą. Zapewne wiele takich przypadków kończy się po prostu przeprosinami za pomyłkę. Niemniej jednak, z takich losowych wpadek, mogą się narodzić nie rzadko interesująca więzi. Tak było w tym filmie, który prędzej czy później musiałam obejrzeć, czyli Gunde Jaari Gallantayyinde. A że miałam akurat ostatnio ochotę na jakąś komedię romantyczną z Andhra Pradesh, wybór nie mógł paść na nic innego. Skusił mnie bowiem duet tollywoodzko-mollywoodzki, czyli Nithiin i Nithya (Violin).

Karthik (Nithiin) pracuje jako programista w jednej z dużych firm. Ten pewny siebie chłopak, zakochuje się od pierwszego wejrzenia w Shruti (Isha Talwar), spotkanej na weselu swego przyjaciela. Przy jego pomocy zdobywa numer telefonu dziewczyny, jednak zostaje mu on błędnie podany. W ten sposób Karthik zaczyna rozmawiać z nie tą dziewczyną, z którą naprawdę chciał. Tymczasem jego inny kumpel ma problemy z wyznaniem miłości swojej długoletniej przyjaciółce. Uczynny programista postanawia zrobić co w jego mocy, by połączyć tych dwoje razem.
Niemożliwym jest pokochanie kogoś, kogo się nie widziało. W sumie to, w dobie mediów społecznościowych, trudno tego dokonać. Takie historie często zdarzają się w filmach, książkach, lecz w prawdziwym życiu należą do rzadkości.  Gunde Jaari Gallantayyinde pokazuje miłość, która rodzi się właśnie w taki sposób. Bez spotkań twarzą w twarz, bez pośredniego udziału, na przykład, Facebooka w tworzeniu takiej relacji. Jedyne na co mogą sobie pozwolić bohaterowie to długie rozmowy telefoniczne. Dzielenie się sukcesami, porażkami oraz zwyczajne rozmowy o głupstwach odbywają się wyłącznie tą drogą. Nie kocha się za wygląd, pozycję społeczną czy korzyści finansowe. Jeszcze jedna, całkiem inna kwestia: czy można wmówić komuś / sobie miłość? Nieustannie chodząc za kimś, marudzić, zawracać głowę tak długo aż ta druga osoba w końcu w to uwierzy, mimo że tak naprawdę nic nie czuje? Samemu wbić sobie do głowy, że się kocha, choć faktyczny stan uczuć przedstawia się całkiem inaczej?
Temat stary jak świat zyskuje jeszcze bardziej dzięki kreacjom bohaterów. Najbardziej oczywiście wyróżnia się Karthik. Pewny siebie, z dystansem do świata i niegasnącym humorem. Chociaż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jego postać w dużej mierze jest trochę przerysowana. Przeszkadzały mi też szybkie przeskoki między jego nastrojami: poważny, śmieszny, głupkowaty (i taki się zdarza) zrozpaczony, potem znów głupkowaty. Nie umniejsza to wszystko jednak mojej sympatii do tej postaci. Bardziej stabilna emocjonalnie była raczej Shravani (Nithya). Heroina silna, zdecydowana, żądna zemsty z powodzeniem podkręcała atmosferę.
Zarówno wolniejsze i rytmiczne Neve Neve, jak i bardziej imprezowe Ding, Ding, Ding szybko przypadło do gustu. Jeśli ja nie jestem w stanie przekonać do sięgnięcia po film, muzyka pewnie to zrobi.
Nie macie planów na wieczór? Chcecie się pośmiać, wzruszyć (łzy Nithyi poruszą nie jedno zatwardziale serducho), po prostu dobrze się bawić? Jeśli tak, ten film będzie dobrym wyborem. Pastelowe kolory, ładna scenografia, świetna muzyka i na dokładkę przesłanie z pozytywnym wydźwiękiem. Po prostu lekkie oraz niezobowiązujące kino. W końcu każdy czasami potrzebuje odetchnąć od szaleństw dnia codziennego 🙂

 

Udostępnij: