Reżyseria: Rituparno Ghosh
Występują: Konkona Sen Sharma, Aparna Sen, Mithun Chakraborty
Czas trwania: 101 minut
Język: bengalski

Filmem Titli zainteresowałam się ze względu na kilka rzeczy. Po pierwsze: motyw spotkania fanki ze swoim idolem. Następnie wspólny występ matki i córki oraz, na końcu, sam Mithun, którego jak dotąd miałam okazję oglądać jedynie w negatywnych rolach (a i tego nie ma dużo jak na razie).  Od pewnego czasu mam tak, że wynajduję filmy, mogące mi się spodobać, a następnie wrzucam je do zakładki Planowane. Tam czekają, często tygodniami, na swoją kolej. Podobnie by było z Titli, gdyby nie jeden fakt – jest to produkcja bengalska, a z taką do czynienia jeszcze nie miałam.
Titli to siedemnastoletnia dziewczyna, pochodząca z Zachodniego Bengalu. Nastolatka jest wielką fanką Rohita, bollywoodzkiego aktora. Razem z ojcem ogląda wszystkie jego filmy, wycina wizerunki idola z gazet i popularnych czasopism, cały czas marząc o tym, że ten się z nią ożeni. Pewnego mglistego dnia Titli razem z matką jedzie na lotnisko. Ich podróż zostaje zakłócona przez mężczyznę, który prosi kobiety o podwiezienie sławnego aktora, ponieważ jego samochód uległ awarii. Jak wielkie okazuje się być zdziwienie Titli, kiedy z mgły wyłania się, uwielbiany przez nią, Rohit. Od tego momentu podróż bohaterów obudzi wiele wspomnień i stanie się okazją do przemyśleń nad ich życiem.
Od początku podchodziłam do Titli dość entuzjastycznie. Chyba intuicja podpowiadała mi, że czas poświęcony na jego obejrzenie, nie będzie czasem straconym. Film poprowadzony jest dość powoli. Akcja toczy się tak jakby od niechcenia. Najpierw widz poznaje główne bohaterki. Zostaje mu zarysowana relacja miedzy nimi. Obie dobrze się rozumieją, potrafią ze sobą rozmawiać i darzą się wzajemnym zaufaniem. Urmila z pobłażaniem traktuje zainteresowanie córki dużo starszym aktorem i ze śmiechem przyjmuje jej matrymonialne plany. Z kolei Titli od początku sprawia wrażenie mało dojrzałej nastolatki, marzycielki, żyjącej w jakiejś oderwanej rzeczywistości. Nie ma w niej życia ani energii, przynajmniej na mnie zrobiła takie wrażenie. Ta różnica między nimi staje się jeszcze łatwiej dostrzegalna w chwili pojawienia się Rohita.
Właśnie to zestawienie młodości, wiary w spełnienie marzeń, ufności w innych ludzi, z dojrzałością, doświadczeniem, przekonaniem, że życie nie zawsze jest takie, jak by się chciało, podobało mi się w tym filmie najbardziej. Titli utożsamia to pierwsze, Urmila to drugie. Reżyser pokazuje na przykładzie ich związku to, że bardzo łatwo jest stracić i wiarę we wcześniej wyznawane ideały, i zaufanie bliskich. Nikt nie ma obowiązku opowiadać o swojej przeszłości, jednak trzeba brać pod uwagę, że jeśli wyjdzie ona na jaw, może stać się dla kogoś przyczyną cierpienia. Relacja na linii matka-córka to jedno. Pozostaje jeszcze motyw niespełnionej miłości i spotkania po latach. O tym nie będę już pisać, aby nie psuć przyjemności z seansu, tym którzy zdecydują się obejrzeć tę produkcję.
Prócz typowych problemów, z jakimi przychodzi zmagać się postaciom, widz ma też okazję przyjrzeć się pięknym lasom Bengalu, mglistym drogom, ciekawej architekturze (której jednak nie ma za wiele). To spowite mgłą otoczenie, razem z lirycznymi momentami, tworzy niebywałą atmosferę wyciszenia. Nie liczy się nic prócz tego, co dzieje się miedzy trójką bohaterów. W tym momencie słowa uznania należą się aktorom. Najlepiej wypadła Aparna, która po prostu kradła każdą scenę. Podobnie Mithun! Zagrał niezwykle ciepłego, sympatycznego i szczerego mężczyznę. Po Titli jestem oczarowana jego osobą. Konkona bez wątpienia była w ich cieniu, ale nie znaczy to, że nie dała rady. Wręcz przeciwnie – wykreowana przez nią postać budzi wiele, często skrajnych, emocji.
Titli to urocza, leniwie sunąca do przodu, opowieść o dojrzewaniu, porozumieniu, uświadomieniu sobie, że utrzymanie małżeństwa wymaga często, też czegoś więcej niż tylko miłości. Na koniec mogę tylko zachęcić was do sięgnięcia po film. Naprawdę warto.
Udostępnij: